#toszeronpracuje #pracbaza #praca #januszebiznesu
Po kilku dnaich przerwy wracam z kolejną opowieścią z cyklu Hurtownia Spożywcza U Janusza.
Trailer: https://www.wykop.pl/wpis/45135591/pracbaza-praca-gownowpis-od-8-lat-pracuje-w-miejsc/
Kilka osób uznało, że dobrze bym opowiedział jak się tu zarabia pieniądze i jak pracuje, zatem dziś co nieco na takie tematy.
Firma istnieje od lat 30. Na początku działalności handlowała wodą, potem innymi napojami i alkoholem a wraz z rozwojem sieci dyskontów i hipermarketów trzeba było coraz bardziej rozszerzać asortyment, przez co dziś jest pełnoprawną hurtownią spożywczą. Działa na trzech frontach:
1) sprzedaży hurtowej dla małych sklepów, które do zakazu handlu w niedzielę i tak nie miały lekko, a dziś to już całkowita degrengolada; jedzie PH do sklepu, klika w ipacku to, co sobie klient zażyczy i nazajutrz towar wyjeżdża którymś z kilku zdezelowanych Atego.
2) sprzedaży hurtowej dla sklepów za granicą (Niemcy, Holandia, od niedawna Belgia), dokąd towar sobie jedzie albo od źródła albo z jakiegoś magazynu za granicą. To dość skomplikowane, ponieważ prowincjonalny Niemiec nie ma ochoty kupować od Polaka i rozliczać się z Polakiem (w sensie księgowym), dlatego Polak musi założyć firmę w Niemczech, zorganizować jakieś nędzne biuro i rozliczać się z Niemcem jako Niemiec, no i wcześniej z sobą samym, czyli z Polakiem. Czyli że Polak dostarcza towar sobie do Niemiec, tam się staje Niemcem i wtedy dopiero sprzedaje tubylcom. Szczególne znaczenie ma to gdy klientem jest jakaś sieć sklepów (np. odpowiednik Chaty Polskiej albo innego Odido). Oczywiście każdy polski towar musi mieć tłumaczenie w odpowiednim języku.
3) sprzedaży międzynarodowej: jedzie się na targi spożywcze do Paryża lub innej Kolonii, zdobywa kliku Arabów i wysyła potem kontenery do Arabii. W tym przypadku januszostwa raczej nie obserwuję, choć i tak towar nie wyjeżdża w super stanie, tylko po oklejeniu naklejkami z tłumaczeniem i zapakowany ponownie w zgrzewki (już ręcznie), nierzadko wygląda jak psu z gardła wyjęty.
Janusz nie zawsze był januszem, wręcz przeciwnie. Do początku obecnej dekady interes działał świetnie, dopiero od 2010 zaczęto odczuwać zgubne dla firmy działanie biedronek i rządu. Dopóki było fajnie, ludzie pracowali w tej firmie chętnie, dość powiedzieć, że zwykli magazynierzy zdążyli się do tego czasu pobudować i dlatego pracują tu do tej chwili – z sentymentu, przyzwyczajenia i może nawet przywiązania, zwyczajnie taki rodzaj niewolnictwa im nie przeszkadza. Do tego, porządnego pracownika się w tej firmie nie zwalnia, co mimo wszystko się szanuje, choć jednak do czasu.
Od tejże dekady nastąpiło kilka kolejnych elementów, które sprawiły, że z roku na rok jest coraz gorzej. Postępujący spadek sprzedaży pociągnął za sobą zmianę zachowania dwójki właścicieli, którzy (coraz bardziej zestresowani) zaczęli liczyć każdą złotówkę klikukrotnie. Stąd wzięły się etaty typu własny mechanik, własna księgowość, własne paliwo, własne IT, własny grafik do tworzenia materiałów reklamowych itp. Do tego doszło wprowadzenie do firmy dzieci, które zdążyły odebrać jako takie wykształcenie i które od startu zaczęły rządzić innymi ludźmi – i to było złe.
Wyobraźcie sobie właściciela milionera, który do swojej firmy wpuszcza córkę i syna z hasłem „wykażcie się”
Córka ma dwie lewe ręce do dowolnej pracy, za to nie ma żadnego problemu, by wymyślać kolejne powody, dla których można wydać pieniądze na to i tamto, bo ładne i fajne. A to oznacza, że idzie do konkretnego działu (np IT) i mówi „kup mi to, bo ja chcę”. Porządny IT-owiec odpowiada, że to jest ****owe i lepiej kupić tamto, bo lepsze i może nawet tańsze a już na pewno łatwiej serwisować, po czym słyszy, że ma się zamknąć i wykonywać polecenia, bo nie on jest tu ważny. Albo na przykład okładka gazety ma wyglądać tak, bo tak mi się podoba, decyzje dyrektora handlowego mniej istotne i nieważne, że obrazek większy od produktu i ceny.. Teraz, po kilku latach naprzód, kobieta już nie występuje w firmie, bo z własnej woli zajęła się czym innym, ale ile krwi napsuła, to jej.
Syn ma charakter całkowicie przeciwny (oprócz tego, że trzeba do słuchać bo jak nie to źle) i dwie prawe ręce do roboty, przy czym każda praca ma być wykonana możliwie za darmo. Oznacza to tyle, że skoro on na swój pieniądz potrafi pracować od rana do wieczora (bo przecież w przyszłości to jego firma), to tak samo na jego pieniądze może każdy inny pracownik. Przez kilka lat jedyne, czego mu brakowało, to batogu do popędzania ludzi na magazynie i poza nim, zmienił się dopiero niedawno, gdy (tak, standardowo) serce uderzyło mu do jednej z pracownic, z którą dziś już jest po ślubie, a która to zarządziła, że albo on będzie normalny i z nią razem albo nie i nie. Młoda, sympatyczna typiara, którą każdy do tamtej pory lubił a teraz lubi jeszcze bardziej. Teraz gość rządzi p. 2), nadal od rana do wieczora ale przynajmniej ludzie normalnie do domu wychodzą.
Ilu ludzi się przez tę dwójkę zwolniło, ciężko policzyć. Dobry ubaw jest za to podczas imprez firmowych organizowanych raz na rok lub dwa żeby się ludzie mogli przy stole porządnie napić za firmowy pieniądz. Na wydarzenie przychodzi właściwie każdy, oprócz bohaterów opowieści, bo ona z plebsem do stołu nie siada a on przez tydzień poprzedzający imprezę chodzi chory i struty, ile pieniędzy zostało na to wydanych – i nikomu to oczywiście nie przeszkadza. Ale kolejnego dnia towar znów będzie wyjeżdżał, więc się chłop wyżyje.
I tak się żyje w kołchozie. W kolejnym odcinku zaplanowałem opisać drugi front działalności, bo ciekawy i dość wielowątkowy. Do zobaczyska niebawem ( ͡° ͜ʖ ͡°)